Chciałbym podzielić się z Państwem moimi przemyśleniami na temat starań o nasze maleństwo. Z moją ukochaną żoną Anią staraliśmy się o dziecko około siedmiu lat i nie muszę Wam, „weteranom” opisywać postawy wobec nas ludzi, którzy nie mieli problemów w tym obszarze, np. „szwagrów, którzy pomogą” oraz rozpaczy żony, której przyjaciółki i dalsze znajome były już mamami. Generalnie przyjęła się opinia, że mężczyźni mają z pozoru łatwiej, ale nie zliczę przełkniętych łez i ukrywania się po kątach – to ja miałem być przecież tą podporą…
Na pierwszą wizytę do pani doktor Marty Paligi w CM Angelius wybieraliśmy się pełni obaw, zrezygnowani i osamotnieni ze swoim problemem. Jakże miłą niespodzianka było dla nas ciepłe przyjęcie pani Doktor. Dokładnie przyjrzała się naszym wynikom i zaproponowała inseminację domaciczną. Mieliśmy ich w sumie dwie, lecz bez żadnych efektów. Niezliczona ilości badań, tysiące kilometrów, aby dojechać na wizyty, kuracje na poprawę nasienia, kariotypy, badania DNA, bardzo bolesny dla żony kontrast drożności jajowodów, wszystkie możliwe typy badań nasienia etc. Po wnikliwej analizie dr Paliga zaproponowała nam laparoskopię ginekologiczną. Jadąc na nią strasznie się baliśmy, ale profesjonalne podejście personelu w CM Angelius dodało nam sił i jakoś przebrnęliśmy. Pamiętam siedzenie dwanaście godzin przy łóżku żony i druzgocącą diagnozę – endometrioza w stanie zaawansowanym. Ech… pozostaje tylko in vitro.
Do pierwszego podejścia przygotowywaliśmy kilka miesięcy. Kuracja witaminowa dla mnie i żony oraz długie przygotowania od strony formalnej. In vitro to morderczy wysiłek dla organizmu kobiety faszerowanej lekami hormonalnymi, stymulującymi jajniki do produkcji komórek jajowych. Moja żona źle znosiła przyjmowanie leków. Od wbijania dawek w brzuch zrobiły się jej ogromne skrzepy, a jajniki były wielkości pięści. Po zapłodnieniu kilku jajeczek czuliśmy radość z pięknych zarodków. Wiele godzin spędziliśmy dodając sobie otuchy, że to właśnie ten maluszek zamieszka w „mamusiowym” domku. Pamiętam niecierpliwe czekanie do transferu, a potem długie dni oczekiwania na dwa paski. Powiem tylko tyle: każde niepowodzenie było jak śmierć i pogrzeb dziecka, a niestety rzeczywistość była dla nas brutalna. Umierały wszystkie…
Po dwóch nieudanych cyklach in vitro, dotarła do nas smutna wiadomość, że rząd zamyka dofinansowanie do IVF i jedynym dla nas ratunkiem jest podejście w klinice w Warszawie, gdzie jeszcze można było uzyskać dofinansowanie. Załapaliśmy się na ostanie miejsca w Polsce. I znowu dojazdy po trzy razy w tygodniu 700 km na zwykłe USG, problemy w pracy, nowi lekarze i tu szok! Traktowano nas obojętnie, lekarze nie byli nawet zainteresowani naszą dokumentacja medyczną. To było podejście, do którego nie byliśmy przyzwyczajeni po wizytach w Angeliusie i u dr Paligi. Ale postanowiliśmy: próbujemy! Moja żona jest cichym wojownikiem. Ale dalej nie mieliśmy szczęścia. Objawy hiperstymulacji. Brzuch jak balon, lekarze nie odbierają telefonów, gigantyczny strach, ale jakoś przetrwaliśmy. Udało się stworzyć trzy zarodki, a do transferu dożyły dwa. Przydarzyła się nam jeszcze kłótnia z lekarzem prowadzącym, ponieważ zdecydowaliśmy się na podanie dwóch zarodków, a pan Doktor stwierdził, że nie ma takiej potrzeby. Po przedstawieniu naszych praw z ustawy – stanęło na naszym.
Nadszedł dzień odebrania wyników z testu ciążowego z krwi. Pamiętam, jak moja udręczona żona wyszła ze szpitalnego laboratorium zalana łzami. Jest ciąża! W szoku, zamiast przyjść do samochodu, płacząc zaczęła chodzić po szpitalnym parku. Ta radość i szczęście – tego nie da się opisać! Ale…
Postanowiliśmy w końcu się rozstać z kliniką w stolicy i wrócić do naszej doktor Paligi w Angeliusie. Niestety przyrost HCG we krwi nie podobał się pani Marcie i znowu z wielkim strachem czekaliśmy na pierwsze USG, aby potwierdzić bicie serduszka. Siedziałem za kotarą, jak na szpilkach i słyszę: zagnieździły się dwa! Lecz jednego brakowało… bicia serduszek. Puste jaja płodowe. W tym momencie poczułem, jakby świat mi się zawalił. Mina żony, tego nie zapomnę. Pani doktor bardzo ludzko nas podnosiła na duchu, ale też widziałem w jej oczach smutek. Pod szpitalem spędziliśmy bardzo dużo czasu płacząc i przeżywając stratę. Musieliśmy się zgłosić do szpitala na usunięcie jaj płodowych.
Po przyjeździe do domu pojechaliśmy do lokalnego szpitala i znowu zamiast godnie przejść przez usunięcie nieżywych maluszków, to jakiś niedoświadczony lekarz stwierdził, że ciążę trzeba podtrzymać, ponieważ istnieje możliwość żywych płodów! Żona łapiąc się, „jak tonący brzytwy” znowu z nadzieją czekała na USG innego lekarza. Nie zdążyła – w nocy poroniła. Straszny raban wtedy zrobiłem, ale odbiłem się od muru znieczulicy.
Co dalej? Zanim podjęliśmy decyzję o kolejnym cyklu IVF, minęło wiele miesięcy. Postanowiliśmy się zapożyczyć i część odłożyć, aby z własnych środków podejść do kolejnej procedury. To miała być nasza ostatnia szansa, ponieważ po tylu przejściach mieliśmy już dość. Doktor Marta Paliga była znowu naszym lekarzem prowadzącym. Po bardzo ostrożnej stymulacji, punkcji i zapłodnieniu jajeczek udało nam się wyhodować trzy zarodki. Odbyły się dwa transfery. Za pierwszym razem transferowaliśmy dwa zarodki, za drugim jeden.
Oczywiście testy ciążowe pierwszego transferu wyszły negatywne, ale za to drugi transfer okazał się ciążą. I znowu ta sama sytuacja. Wyjście zapłakanej żony ze szpitala z pozytywnym testem, szok i niedowierzanie. Tylko tym razem nie płakała ze szczęścia, ale ze strachu, że znowu poroni. Nadszedł moment USG. Pamiętam tę chwilę, ponieważ płakaliśmy jak bobry! Jest! Bije serduszko naszej kruszynki!
Mógłbym napisać, że to była najpiękniejsza chwila w moim życiu, ale skłamałbym. Najpiękniejszą chwilą w moim życiu był moment, kiedy lekarz pierwszy raz dał mi do rąk moją malutką córeczkę do kangurowania! Ten okres pamiętam jak przez mgłę. Czułem ogromną błogość, ciepło tego malutkiego ciałka i spokój… Alicja urodziła się 21.05.2019 r. i jest szczęśliwą, zdrową dziewczynką.
Dziękujemy Pani doktor Marcie Palidze i całemu zespołowi CM Angelius.
Ania, Alicja i Piotr.